Wyjątkowo prosty wynalazek: kawałek zgiętego drutu, spinający kilka kartek papieru.
A jednak spinacz przeszedł wiele modyfikacji, zanim powstała współczesna jego wersja.
W XIII wieku papiery spinano, przewlekając kawałki wstążki, lub sznurka, przez nacięcia w lewym górnym rogu dokumentów. Zamiast tego, ludzie łączyli też poszczególne kartki szpilką. Uszkadzały one jednak papier i łatwo można było ukuć się w palec. Obecnie używamy małych, sprytnie zwiniętych kawałków drutu.
Opracowanie tego małego biurowego pomocnika przypisuje się Norwegowi Johanowi Vaalerowi.
Pierwszy patent na coś, co mniej więcej przypominało znany nam dobrze drobiazg, który Francuzi nazywają trombone, czyli puzon, ze względu na podobieństwo do tego instrumentu, Vaaler opatentował w Niemczech w roku 1899, ponieważ Norwegia nie miała wówczas systemu patentowego.
Pierwsze spinacze do papieru stwarzały sporo problemów. Wystająca końcówka wbijała się w papier, uszkadzając go nawet bardziej niż szpilka. Skonstruowanie maszyny do masowej produkcji tych urządzeń nastręczało trudności, a ręcznie produkowane spinacze były by zbyt drogie.
Przełom nastąpił, kiedy Amerykański inżynier, William Middlebrook z Waterbury w stanie Connecticut, skonstruował maszynę do zaginania spinaczy. Prawdopodobnie on też jako pierwszy uporał się z problemem uszkadzania papieru - jego maszyna produkowała bowiem spinacze z podwójną pętlą, takie same, jakich używamy dzisiaj.
Podczas II wojny światowej, żeby pokazać swój patriotyzm, Norwegowie nosili spinacze do papieru na ubraniach.
Ojczyzna Vaalera postawiła mu w 1989 roku pomnik niedaleko Oslo - oczywiście w kształcie spinacza.