Strzykawka

Przyrząd lekarski służący do pozajelitowego wprowadzania do ustroju płynnych leków.

Służyć może również z powodzeniem do pobierania płynów ustrojowych z naczyń i jam ciała.

Podobno już w czasach Hipokratesa używano przyrządu składającego się z pęcherza zwierzęcego, stanowiącego zbiornik dla wstrzykiwanego płynu i rurki, którą ten płyn wypływał.

Jednak tak naprawdę, dopiero poznanie układu krążenia krwi, umożliwiło podjęcie doświadczeń nad podawaniem leków bezpośrednio do krwi.

Takie doświadczenia już w XVII wieku prowadził m.in. Christopher Wren z Oxfordu, który wraz z chemikiem fizykiem brytyjskim Robertem Boyle wlewał dożylnie zwierzętom winopiwo, mleko lub krew, stosując w tym celu strzykawkę z pęcherza zwierzęcego, zakończoną rurką z pióra gęsiego.
W tym samym wieku, angielski lekarz Richard Lower (również z Oxfordu) przetaczał krew od jednej osoby do drugiej, łącząc srebrną rurką ich naczynia krwionośne - tętnicę dawcy z żyłą odbiorcy.

Mniej więcej w połowie XIX wieku, w roku 1853, pewien francuski lekarz Charles Gabriel Pravaz, badając możliwość leczenia tętniaków, skonstruował pierwowzór strzykawki do wprowadzania płynnych leków bezpośrednio w głąb ciała, zamiast ich połykania.
Jego metalowa strzykawka miała tłoczek, który przesuwał się wewnątrz cylindrycznego pojemnika ruchem śrubowym. Do wprowadzania płynu służyła mu trójgraniasta rurka (kaniula) osadzona na końcu strzykawki.

Wkrótce potem, szkocki lekarz A. Wood skonstruował w jej miejsce cienką, ściętą na końcu igłę i jako pierwszy zastosował wstrzyknięcia podskórne.

Pierwsze wstrzyknięcie domięśniowe przypisuje się francuskiemu lekarzowi A. Lutonowi w roku 1863.

Od momentu wprowadzenia przez francuskiego aptekarza S. Limousina szklanych ampułek do zastrzyków, metoda pozajelitowego wprowadzania leków ogromnie się rozpowszechniła.

Strzykawki wyglądające tak jak dzisiaj, z wymienną igłą, zaczęto produkować dopiero w 1895 roku.

Pierwszych strzykawek jednorazowych (jeszcze wtedy szklanych) zaczęto używać już w 1954 roku, ale dobrodziejstwo tego pomysłu możemy w pełni ocenić dopiero dziś, gdy plagą szpitali jest żółtaczka wszczepienna, a wszystkich przeraża groźba przypadkowego zarażenia wirusem HIV.